środa, 10 grudnia 2014

Wymień stare na nowe :)

Kończy się rok 2014, dla mnie pod wieloma względami przełomowy... 
Tak wiele rzeczy się zmieniło, pojawiły się nowe, których jeszcze rok temu nie było w moich najśmielszych planach czy marzeniach...

Mogę powiedzieć szczerze i z głębi serca, że czuję się szczęśliwa i czuję się zadowolona z mojej relacji z Bogiem :) Wiem, ze mam tą relację, że to nie jest coś jednostronnego, ale doświadczam Boga.
Lecz moim szczęściem być blisko Boga. Pokładam w Panu, w Bogu nadzieję moją, Aby opowiadać o wszystkich dziełach twoich. Ps 73,28
Cieszę się, że to nie są tylko chwile szczęścia.. 

Jestem zadowolona, ale to nie jest samozadowolenie :) Nie zamierzam poprzestać na tym, zatrzymać się... Chcę więcej, więcej, WIĘCEJ!

W nowy rok wchodzę ze słowem, które odebrałam od Boga osobiście, w sercu.
Bóg powiedział do mnie: "złam stare"
Odebrałam to jako zachętę do modlitwy, żeby przełamać stare rzeczy - stare, w których nie ma życia, które polegają na rutynie, przyzwyczajeniach. Pomodliłam się i wtedy usłyszałam:
"stare przeminęło, oto ja czynię rzecz nową" (połączyłam to słowo z wersetami: 2 Kor 5,17 ; Iz43,18-19)
i zobaczyłam obraz źródła wody żywej... nie było to źródło takie ledwo sączące się, ale przypominało wodospad.

Wiem, że aby pojawiły się w moim życiu kolejne nowe rzeczy muszę  być gotowa zrezygnować ze starych. I nie będzie to polegać tylko na modlitwie (choć jest to najlepszy początek), ale na konkretnych decyzjach, postawach, na poszukiwaniach, żeby mój wewnętrzny człowiek mógł odnawiać się z każdym dniem. 2 Kor 4,16



środa, 29 października 2014

Żyję :)

Nie piszę, choć dzieje się bardzo dużo.
Są dwa tematy, o których chciałabym napisać, które gdzieś krążą koło mnie i we mnie.
Nie chcę ich jednak potraktować powierzchownie, nie wiem kiedy będę gotowa...

niedziela, 28 września 2014

Bogactwo Boga

„A Bóg mój zaspokoi wszelką potrzebę waszą według bogactwa swego w chwale, w Chrystusie Jezusie.” Flp 4,19

Ogłaszałam to Słowo Pana nad nieciekawą sytuacją w mojej pracy, ufałam i oczekiwałam zmian. Jednocześnie byłam gotowa podejmować kroki aby tą sytuację zmienić.

Nieciekawa sytuacja polegała m. in. na tym, że pojawiła się wielka niepewność, co do przyszłości działu, w którym pracowałam. Ma on zostać sprzedany do innej firmy – to jedyna oficjalna informacja przekazana pracownikom. Natomiast wszelkie szczegóły są niejasne… Czy zostaną sprzedane tylko kontrakty z klientami i sposób ich obsługi czy nowa firma przejmie również pracowników? To są wielkie niewiadome do dziś.

Nie chciałam czekać na to aż np. stracę pracę. Modliłam się o to, by Pan Bóg zaspokoił moją potrzebę i dał mi inną pracę. Ogłaszałam Bożą obietnicę. I rozsyłałam swoje cv. Niestety nie otrzymałam odpowiedzi, ale ufałam i czekałam dalej. Pojawiła się wewnętrzna rekrutacja, w której wzięłam udział. Wybrano kogoś innego. W tym czasie czułam pokój w sercu i wiedziałam, że jeśli jakieś drzwi zamykają się przede mną, to na pewno spotkam takie, które Pan Bóg przede mną otworzy.

Wzięłam udział w kolejnej rekrutacji wewnętrznej. Tym razem … również wybrano kogoś innego… ale to nie koniec. Dyrektor, z którym rozmawiałam, zaproponował mi inne stanowisko w swoim dziale :) To właśnie były te drzwi :) Zgodziłam się i po pierwszych tygodniach pracy w nowym dziale mogę powiedzieć, że nowa praca dała mi wiele radości :) 

Czekałam na nią kilka dobrych miesięcy, ale warto było. Dziękuję Ci Panie!



wtorek, 9 września 2014

Pan otwiera uszy

Po zakończeniu leczenia nowotworu u mojego synka, lekarze wyznaczają nam wizyty kontrolne i zlecają różne badania, żeby upewnić się, że jest zdrowy. Mają opracowany harmonogram tych badań i obejmuje on również badania uszu, ponieważ teoretycznie mogą wystąpić skutki uboczne po chemioterapii. Piszę „teoretycznie”, ponieważ się ich nie spodziewam, a wizyty kontrolne, które są coraz rzadsze (obecnie, co ok. pół roku) traktuję jako okazję do przypominania sobie, co dobrego Pan uczynił i do dziękowania Mu za to, że „dzieło jego jest okazałe i wspaniałe…” Ps. 111,3  
 
Jednak nie bez powodu wymieniłam tu badanie uszu, ponieważ w lutym tego roku, po takim badaniu, okazało się, że mój synek miał problem. Zbierał mu się płyn w uszach (efekt przeziębień) i przez to gorzej słyszał. Zwróciliśmy wtedy uwagę, że rzeczywiście czasem dopytuje się o to, co ktoś powiedział. Początkowo miał być pod kontrolą, modliłam się o jego uszy (również na grupie się modliliśmy) i zauważyłam poprawę. Byłam dobrej myśli, jednak kolejne badanie nadal wskazywało, że nie jest dobrze.
 
Później trafiliśmy na konsultacje do laryngologa w szpitalu, który po kolejnym badaniu stwierdził, że uszy nie wyglądają tak źle, jak wskazywałby wynik badania, ale jednocześnie zalecił zabieg - usunięcie trzeciego migdała i drenaż uszu. Byłam tym zaskoczona. Postanowiłam sprawdzić zarówno stan uszu jak i trzeciego migdała u innego lekarza. Pojawiło się we mnie przekonanie, że żaden zabieg nie będzie potrzebny.
 
Muszę to wyraźnie napisać, że moim celem nie było uniknięcie zabiegu za wszelką cenę, kosztem dziecka. W szpitalu zgodziłam się na to, żeby wyznaczono nam termin zabiegu, na szczęście okazał się on na tyle odległy, że miałam dużo czasu, aby nadal się modlić i skonsultować się z innym lekarzem.
 
Inny laryngolog, do którego trafiliśmy, stwierdził, że taki zabieg nie jest potrzebny, że w najgorszym wypadku wystarczy drenaż lewego ucha. Okazało się, że tylko z nim był problem. Mieliśmy ponownie przyjść po wakacjach. Modliłam się więc o uzdrowienie lewego ucha i dodatkowo postanowiliśmy zrobić tzw. fiberoskopię - badanie trzeciego migdałka, które jednoznacznie miało dać odpowiedź czy trzeba go usunąć. Przed tym badaniem kolejny laryngolog oglądał uszy i stwierdził, że lewe wygląda lepiej niż prawe (!), a po badaniu dowiedzieliśmy się, że jeśli nie będzie problemu z uszami, nie ma potrzeby usuwać migdałka.
 
Po około trzech tygodniach powtórzyliśmy badanie uszu i wynik wyszedł idealny :) Dzisiaj zadzwoniłam do szpitala i poprosiłam o wykreślenie synka z kolejki czekających na zabieg.
 
Widzę, że Pan Bóg uczy mnie wiary, walki, wytrwałości i zaufania. W czasie tego procesu dziękowałam Bogu za każdy, nawet najmniejszy objaw tego, że jest lepiej – pierwsza poprawa po modlitwie, „uszy nie wyglądają tak źle, jak wskazuje badanie”, „lewe ucho wygląda lepiej niż prawe”… Dziękuję Bogu za to, że On doprowadza swoje dobre dzieło do końca. Dotyczy to nie tylko uzdrowienia z choroby, ale nas całych. Dziękuję „… mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa.” Flp 1,6

wtorek, 26 sierpnia 2014

Relacja z Bogiem - bez ograniczeń

Byłam kiedyś na warsztatach chrześcijańskich dotyczących postanowień noworocznych. Była to propozycja podejmowania z modlitwą postanowień w kilku kategoriach, zapisywania w jaki sposób te postanowienia można zrealizować oraz zaplanowania w związku z tym kilku bardzo konkretnych zadań na przyszły rok.
Następnie prowadzący zachęcał by zaglądać w ciągu roku do tych planów, a na koniec zrobić podsumowanie oraz zaplanować zadania na kolejny rok. U prowadzącego takie podsumowywanie i planowanie trwało kilka dni i zajmowało spore arkusze papieru. Myślę, że mogło być to dla niego pomocne narzędzie, pozwalające dokumentować jego rozwój i wzrastanie w Panu.
Próbowałam przez kilka lat podejmować takie postanowienia. Najważniejsze z nich się nie zmieniało i brzmiało: „Relacja z Bogiem”. Miałam na myśli rozwój, pogłębienie tej relacji. Co roku czułam, że nie jest taka jaka być powinna, jaką chciałabym mieć.. „Za mało się modlę, za mało czytam Biblię, za krótko…, za rzadko...”. Chciałam coś z tym zrobić... Ale co? Więcej się modlić, więcej czytać? Może zacząć coś robić dla Niego, podjąć jakąś służbę..? Czasem modliłam się też, żeby to Bóg coś zrobił z naszą relacją – ożywił mnie, zmienił, rozpalił we mnie miłość.. Chciałam zmian, ale wykonania brakowało.
Dzisiaj myślę, że brak zmian w tej kwestii wynikał z mojego nieprawdziwego, niepełnego obrazu Boga oraz skupiania się na sobie i swoich niedoskonałościach, a nie na Bogu.
Na przykład miałam okres, kiedy cierpiałam na (jak to nazwałam) kompleks córki marnotrawnej. Nie do końca zdawałam sobie z tego sprawę, ale pewnego dnia Bóg wyraźnie mi to pokazał.  Wydawało mi się, że po okresie życia na własną rękę, przyjęcie mnie z powrotem przez Boga, było szczytem tego, co mogę osiągnąć. Gdzieś podświadomie czułam się gorsza (choć nikt nie dawał mi powodu do tego, by tak się czuć) od tych, którzy być może mając trudniejsze momenty, nie odeszli od Niego. Lubiłam śpiewać pieśń „Oczekuję Ciebie Panie”, a szczególnie fragment: „Nie chcę, by się wywyższało serce, Wszystko czego pragnę to Twe progi,  W ciszy na Twym progu siedzieć będę, Cieszyć się, że jesteś moim Bogiem”. To był dla mnie obraz mojego dalszego, szczęśliwego życia z Bogiem. Ale jakże inaczej widział to Bóg!
Nie krytykuję tej pieśni, domyślam się, że powstała z inspiracji Ps 84,11 „Albowiem lepszy jest dzień w przedsionkach twoich, Niż gdzie indziej tysiąc; Wolę stać raczej na progu domu Boga mego, Niż mieszkać w namiotach bezbożnych.” Chcę powiedzieć, że syn marnotrawny, myśląc o powrocie do domu ojca, planował bardzo skromne życie: „Wstanę i pójdę do ojca mego i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim, uczyń ze mnie jednego z najemników swoich.” Łk 15,18-19. Ale jakże inaczej widział to ojciec!
 
„Wstał i poszedł do ojca swego. A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec, użalił się i pobiegłszy rzucił mu się na szyję, i pocałował go. Syn zaś rzekł do niego: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie, już nie jestem godzien nazywać się synem twoim. Ojciec zaś rzekł do sług swoich: Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie też pierścień na jego rękę i sandały na nogi, i przyprowadźcie tuczne cielę, zabijcie je, a jedzmy i weselmy się, dlatego, że ten syn mój był umarły, a ożył, zginął, a odnalazł się. I zaczęli się weselić. „ Łk 15, 20-24
Nie czytam tu, by Ojciec ukarał syna, uczynił z niego najemnika, wskazał próg swojego domu. Nie czytam, by wyznaczył dla niego jakiś okres próbny, czas w którym będzie pod obserwacją itp. Tak naprawdę syn marnotrawny nie dokończył tego, co planował powiedzieć! Wyobrażam sobie, ze ojciec mu przerwał..  Przywitał go z niespotykaną miłością i  radością.
Dla starszego syna ojciec miał równie pełne miłości słowa:
Wtedy on rzekł do niego: Synu, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko moje jest twoim. Łk 15,31 Wszystko moje jest twoim - aż trudno wyobrazić sobie odzwierciedlenie tych słów w życiu człowieka z Bogiem...

Dzisiaj mam świadomość, że Bóg nie zaplanował dla mnie cichutkiego życia, z dala od Jego działania. Droga do Wszechmogącego Boga przede mną, jak i przed każdym Bożym dzieckiem, jest otwarta (zasłona światyni rozdarła się na dwoje). Duch Święty czeka ze swoimi darami na tych, którzy zaczną się usilnie starać...  Wiem, że moje słabości nie są tu ograniczeniem (a wręcz przeciwnie, bo pełnia mocy okazuje się w słabości). Ahoj, przygodo!

środa, 20 sierpnia 2014

czwartek, 31 lipca 2014

Urlop

Od jutra zaczynam 2 tygodniowy urlop :) Poza odpoczynkiem od pracy i wielu obowiązków, mam zamiar ten czas wykorzystać na to, żeby zatrzymać się, patrzeć, pytać i znaleźć :)


Tak mówi Pan: Przystańcie na drogach i patrzcie, pytajcie się o odwieczne ścieżki, która to jest droga do dobrego i chodźcie nią, a znajdziecie odpoczynek dla waszej duszy! Jer 6,16

czwartek, 24 lipca 2014

Poczułam, że żyję!


Poczułam, że żyję, czyli... krótki film o ewangelizacji. (Zaskoczenie?)

Powyższy tytuł jest mój, w filmie - Łukasz Kupczyński. Do niedawna znany mi tylko jako połowa zespołu Fisheclectic (którego muzykę zresztą bardzo lubię). Od niedawna - od czasu do czasu słucham lub czytam tego, co ma do powiedzenia :)
 
Dlaczego i jak to się stało, że poczułam, że żyję? Zobacz :)

wtorek, 15 lipca 2014

Duchowa mapa

Pewnego dnia Pan Bóg dał mi inspirację by narysować duchową mapę swojego otoczenia. Nie wiem czy istnieje szablon takiej mapy J Nie czytałam nigdzie o niej, ale Pan Bóg wie, że lubię mieć pewne rzeczy zobrazowane J
 
Narysowałam więc. W centrum mapy jestem ja i krzyż Jezusa – wypisałam tam wszystko, co przyszło mi do głowy, a co mam dzięki Jego ofierze.
Z jednej strony krzyża są aktualne sprawy i okoliczności w moim życiu, które są Jemu poddane i są zgodne z Jego wolą, a z drugiej tymczasowo zaanektowane przez diabła. Jak zauważyłam, były to właśnie te sprawy, o których w poprzednim poście napisałam, że "powinnam sie o to modlić". Może pojawią się jeszcze inne kategorie, które kiedyś na niej umieszczę, bo ta mapa z założenia ma się zmieniać - jak rzeczywistość wokół mnie.
 
W tej chwili te pierwsze są dla mnie powodem do radości, dziękczynienia i do pogłębiania doświadczania w nich Boga. W tych drugich, dla każdej sprawy czy okoliczności określiłam główny problem (potrzebowałam do tego światła od Boga i wierzę, że je otrzymałam). Również nie jest to coś ustalonego raz na zawsze, mam nadzieję, że będę otrzymywała od Boga dalsze wskazówki. Kolejnym etapem, w którym obecnie jestem, jest walka o poddanie tych kwestii czy okoliczności Jezusowi. Wtedy moja mapa się bardzo zmieni.

Szukam teraz, stając przed Panem w modlitwie, odpowiedniej broni („miecz Ducha, którym jest Słowo Boże.” Ef 6, 17b, „Bo Słowo Boże jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca; i nie ma stworzenia, które by się mogło ukryć przed nim, przeciwnie, wszystko jest obnażone i odsłonięte przed oczami tego, przed którym musimy zdać sprawę.” Hbr 4,12 ). Mam zamiar ogłaszać słowo Boże nad każdą z tych spraw i okolicznościami z osobna i oczekiwać zmian.
Nauczyłam się tego, że moje życie nie ma polegać na tym, by chować się u Boga/ za Niego, prosić by mnie przez trudne okoliczności przenosił. Ale będąc w Nim, mam stanąć w tym, co mi daje – w zbroi i w Jego autorytecie i walczyć. Biblia zachęca do aktywnego życia w sferze duchowej.
 
„Bo chociaż żyjemy w ciele, nie walczymy cielesnymi środkami. Gdyż oręż nasz, którym walczymy, nie jest cielesny, lecz ma moc burzenia warowni dla sprawy Bożej; nim też unicestwiamy złe zamysły i wszelką pychę, podnoszącą się przeciw poznaniu Boga, i zmuszamy wszelką myśl do poddania się w posłuszeństwo Chrystusowi” (2 Kor 10,3-5)
 
„gdyż trudzimy się i walczymy dlatego, że położyliśmy nadzieję w Bogu żywym, który jest Zbawicielem wszystkich ludzi, zwłaszcza wierzących.” 1 Tym 4:10
 
Mam Boga, który wyposaża i pozwala wygrywać małe bitwy i wojny!

wtorek, 1 lipca 2014

Modlitwa

Wraz z wieloma zmianami w moim życiu, zmieniło się także moje podejście do modlitwy. Muszę przyznać, że wcześniej często czułam się niezadowolona z mojego życia modlitewnego.
 
Miałam poczucie, że są sprawy, o które POWINNAM się modlić, a nie robię tego lub robię to za rzadko. Próbowałam coś zmienić i zrobiłam sobie plan modlitwy. Przyporządkowałam sprawy odpowiednim dniom tygodnia i każdego dnia miałam modlić się o te, zaplanowane na dany dzień. Z realizacją było jednak różnie, zwykle po krótszym lub dłuższym czasie odkładałam plan na bok.  
 
Czas na dziękowanie, czas na uwielbianie, prośby według planu – było to dla mnie jakieś nienaturalne. Zauważałam też, że kiedy działo się coś, co angażowało mnie, moje emocje - zarówno trudnego jak i radosnego, nie miałam kłopotu z modlitwą, nie potrzebowałam do niej żadnych planów. Ona po prostu płynęła z serca.
 
Zadałam więc sobie pytanie – czy w takim razie naprawdę zależy mi na tych sprawach, o których myślenie zaczynam od „powinnam się o to modlić”? Odpowiedź nie była łatwa i wiele obnażyła.
 
W tej sytuacji potrzebowałam przenieść uwagę z siebie i swojego otoczenia na Boga.

Doceniłam na nowo modlitwę w językach. Kiedyś modliłam się w ten sposób tylko wtedy, gdy nie wiedziałam o co się modlić: „Podobnie i Duch wspiera nas w niemocy naszej; nie wiemy bowiem, o co się modlić, jak należy, ale sam Duch wstawia się za nami w niewysłowionych westchnieniach.” Rz 8,26. Zgodnie z zaleceniami Pawła (1Kor 14) unikałam takiej modlitwy na spotkaniach, ale odkryłam, że ten sam Paweł, który radził Koryntianom, by na spotkaniach nie modlili się w duchu, jednocześnie powiedział o sobie „Dziękuję Bogu, że ja o wiele więcej językami mówię, niż wy wszyscy;” 1 Kor 14,18.
Zaczęłam się dużo modlić na językach. W czasie takich modlitw czasem przychodziły mi na myśl różne sprawy i wtedy modliłam się o nie. Czasem pojawiały się myśli, żeby np. do kogoś zadzwonić. Realizowałam to później i czasem okazywało się to ważne. Generalnie w czasie modlitwy na językach ożywał mój duch i przychodziła Boża obecność. Ciesząc się bliskością Boga, zapomniałam o wszystkich listach, planach i o tym, co powinnam. Wiem, że nie umiem kochać, tak jak Jezus i nie wykrzeszę z siebie nawet cząstki takiej miłości. Ale mogę przebywać z Nim, nasiąkać Nim i pozwolić na to, żeby to Jego miłość się ze mnie wylewała..
 
Moja modlitwa zaczęła koncentrować się bardziej na uwielbieniu i dziękowaniu niż na prośbach. Nie traktuję uwielbienia i dziękowania jako wstępu do próśb czy środka, który ma zapewnić mi Bożą uwagę i przychylność. Chcę by moja modlitwa była czasem, który w szczególny sposób należy do Boga, w którym chcę nasiąknąć nim, chcę usłyszeć i wiedzieć czego ode mnie oczekuje i jaka jest jego wola.
Jakiś czas później Bóg pokazał mi co zrobić z tymi wszystkimi sprawami („powinnam”). Napiszę o tym kiedyś.

wtorek, 24 czerwca 2014

Czytanie Biblii

Biblię można czytać z obowiązku - szybko, nieuważnie, z błądzącymi myślami, ot tak, żeby zaliczyć rozdział. Można czytać rozważając słowo, ale zatrzymując je na etapie intelektualnego poznania. Można też czytać tak, by duch został poruszony i zbudowany.

Zdarzało mi się czytać na każdy z tych sposobów, muszę też uczciwie przyznać, że zdarzało mi się nie czytać wcale. Moim pragnieniem i czymś do czego dążę jest czytanie Biblii w taki sposób, by zawsze budować swojego ducha.
Znalazłam inspirujący artykuł „Czytanie Biblii z modlitwą”, którego autorem jest Mieczysław Kwiecień. Ukazał się w „Chrześcijaninie” nr 07-08 2008. Cały artykuł dostępny jest tutaj:
http://www.chn.kz.pl/index.php/teksty/item/czytanie-biblii-z-modlitwa

Kluczowe dla mnie fragmenty:
„[…]PRZYKŁAD Z PIEŚNI NAD PIEŚNIAMI
W Pieśni nad pieśniami znajdujemy niezwykłe świadectwo oblubienicy: "Spałam, lecz moje serce czuwało" (5,2a). Ten tekst w świeżo opublikowanym przekładzie ekumenicznym brzmi: "Ja śpię, lecz serce moje czuwa". Jest tu mowa o dwóch wykluczających się funkcjach, które dzieją się jednocześnie. To nie jest coś zwykłego, to jest właśnie niezwykłe. Oto sen łączy się z czuwaniem! W tym obrazie znajdujemy analogię do naszego rozważania - o to nam chodzi, gdy mówimy o czytaniu Pisma Świętego z jednoczesną modlitwą. Ktoś powie, że to niewykonalne. Przyznaję, że jest wykonalne, choć nieproste. Wymaga to spokojnego serca i umysłu, cierpliwości i wytrwałości oraz skupienia, by modląc się, czytać zarazem uważnie i powoli.

Takie czytanie Pisma Świętego nie jest łatwe, lecz jeśli poświęcimy mu dużo czasu i uwagi, jeśli będziemy wytrwali i czujni, zacznie nam się udawać. Więcej, zasmakujemy w takiej modlitewnej lekturze i będziemy czerpać z niej radość. Nasze czytanie zacznie przynosić owoce. Rozmaite treści zawarte w Biblii, teksty wielokrotnie czytane i te, którym nie poświęcaliśmy dotąd uwagi, staną się wymowne i jasne. Zacznie się czas odkryć biblijnych! Biblia ożyje, zacznie nas zadziwiać, a to, czego nie mogliśmy zrozumieć, okaże się proste.
Co więcej, lekturę Biblii nasycimy modlitwą, a Biblia - jej słowa, jej treści, jej duch - przeniknie naszą modlitwę. Zmieni się zarówno nasze czytanie i pojmowanie Biblii, jak i nasza modlitwa. Zachęcam, byśmy podjęli wysiłek i spróbowali. Uczciwie powtarzam, że nie wszystkim będzie równie łatwo i być może nie od razu się uda. Mimo to spróbujmy. A potem, nie poddając się, próbujmy na nowo i na nowo. […]

JAK CZYTAĆ BIBLIĘ Z MODLITWĄ?
Pora na kilka spraw całkiem praktycznych. Jakie teksty, jakie fragmenty Biblii wybierać do takiego czytania z modlitwą? W nie ma odpowiedzi jedynie słusznej. Ze względów zupełnie praktycznych, osoba początkująca nie powinna wybierać trudnych ksiąg biblijnych, a wiemy, że w Piśmie Świętym takie są.

Bardzo pożytecznie jest czytać zawsze całą wybraną księgę. Należy czytać wolno, po kolei, fragment za fragmentem. Dla ułatwienia proponuję Ewangelię według św. Marka. Jest najkrótsza, zawiera wiele opisów z życia Jezusa i Jego czynów. Z Listów apostolskich można wybrać któryś z Listów św. Pawła, np. kolejno oba Listy do Tesaloniczan. Są niedługie i nie tak trudne jak choćby List do Rzymian.
Ze Starego Testamentu - tu również nie ma ograniczeń i każdy ma swobodny wybór - proponuję zazwyczaj na początek Księgę Psalmów. Psalmy są bowiem jednocześnie księgą Pisma Świętego, jak i zbiorem modlitw. A to niewątpliwa pomoc przy uczeniu się takiej lektury.

I jeszcze jednak praktyczna rada. Czytając Pismo Święte w proponowany sposób, należy zaopatrzyć się w zeszyt, aby wszystko, co odbierzemy dla siebie ze Słowa Bożego, czytanego z modlitwą - czy to drobiazg, czy to wielkie odkrycie - zanotować dla pamięci. Gdy po jakimś czasie przejrzymy swoje notatki, stwierdzimy, że przeszliśmy kolejny odcinek naszego życia z Bogiem i zobaczymy, co On w nas i z nami zrobił. A także jak inaczej ułożyły nasze relacje z ludźmi. Taki prywatny dziennik będzie zapisanym świadectwem naszej drogi z Bogiem, świadectwem poznawania Go i zapisem tego, czego przez nas dokonał w życiu innych ludzi.[…]”

Inny sposób, który również staram się praktykować, polega na przeczytaniu słowa, a następnie na rozmyślaniu nad nim, przyjmowaniu objawienia od Ducha Świętego oraz na modlitwie słowem.
Jeśli chodzi o modlitwę słowem, bardzo zachęcającą dla mnie okazała się książka Dereka Prince’a „Moc ogłaszanego Słowa Bożego”. Z opisu książki: „Poprzez ogłaszanie Słowa Bożego uwalniana jest ogromna moc. Wielu chrześcijan nie jest świadomych tego ogromnego potencjału, który jest dla nich dostępny. Słowo Boże jest pełne mocy i skuteczne we wszelkich sytuacjach, od indywidualnych potrzeb po sprawy międzynarodowe. W ciągu swojej wieloletniej służby Derek Prince proklamował Słowo Boże każdego dnia. Wiedział z własnego doświadczenia, jak ogromny wpływ może mieć taka proklamacja na zmianę duchowej atmosfery. Bez względu na to, przed jakim wyzwaniem stoimy, gdy ogłaszamy Słowo Boże w okolicznościach, w jakich się znajdujemy, uwalniamy twórczą moc Boga, zdolną je przemienić. Każdy wierzący ma zarówno przywilej, jak i obowiązek ogłaszania Słowa Bożego.”

Utkwiła mi również w pamięci i zachowałam w swoim sercu wskazówkę: „Gdy tracisz spokój, otwórz Księgę Psalmów i czytaj ją, dopóki nie odnajdziesz swojego głosu”.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Przekazywanie słowa od Boga

Dążcie do miłości, starajcie się też usilnie o dary duchowe, a najbardziej o to, aby prorokować. Bo kto językami mówi, nie dla ludzi mówi, lecz dla Boga; nikt go bowiem nie rozumie, a on w mocy Ducha rzeczy tajemne wygłasza. A kto prorokuje, mówi do ludzi ku zbudowaniu i napomnieniu, i pocieszeniu. 1 Kor 14,1-3
  
„Chciałabym, żeby w moim życiu objawiały się dary Ducha Świętego, ale nie chcę prorokować!” – myślałam jeszcze do niedawna..
Myślałam tak, ponieważ przez jakiś czas byłam we wspólnocie, w której (wg mojej opinii) dochodziło do przegięć w temacie proroctw. Pojawiały się one bardzo często (bo i spotkania były częste), zawsze zaczynały się od słów: ”to mówi Pan”, zazwyczaj były długie, nagrywane, potem przepisywane i kserowane dla wszystkich. Trzeba było je czytać i rozważać. Zajmowało mi to mnóstwo czasu, tak że czasem brakowało go na czytanie Biblii. Jednocześnie te proroctwa były mało konkretne, dlatego trudno było stwierdzić czy się wypełniały czy nie. 
Po tym doświadczeniu uznałam, że w dziedzinie proroctw bardzo łatwo jest ulec iluzji, a nawet zwiedzeniu. Wolałam zachować daleko idącą ostrożność. Myślałam, że jeśli już miałabym przekazać komuś słowo od Boga, musiałabym je usłyszeć bardzo wyraźnie – tak, by nie mieć najmniejszej wątpliwości, że to jest od Niego.
Było tak do momentu, w którym usłyszałam nauczanie zachęcające do tego, żeby poddawać się Bogu i być otwartym na to, by On użył nas względem innych osób. Usłyszałam, żeby przekazywać ludziom słowo od Boga taktownie. Nie grzmieć „To mówi Pan!”, ale np. w ten sposób: „Myślę, że Bóg chce, żebym przekazała Ci słowo: ……………  - czy to ma dla Ciebie jakieś znaczenie?”.
Poczułam, że te słowa coś zmieniły w moim wnętrzu. Że mój sprzeciw ku temu, żeby przekazywać innym słowo od Boga w jakiś sposób pękł, został złamany.
Dwa tygodnie później, gdy byłam na nabożeństwie, pastor zapytał czy są osoby, które przyszły na to nabożeństwo ze szczególną nadzieją, że Bóg im pomoże w ich zmaganiach. Sporo osób podniosło ręce. Modlić się z nimi mógł każdy. Rozejrzałam się więc i pomyślałam, ze po prostu pomodlę się o osobę, która jest najbliżej mnie. Nie znałam tej kobiety, zapytałam o co się modlić. W trakcie modlitwy pojawiło się we mnie słowo dla niej, ale się zablokowałam i nie przekazałam go.. Jednak słowo to nie opuszczało mnie i wieczorem zdobyłam e-mail tej kobiety. Napisałam jej to słowo właśnie w takiej taktownej formie. Po dwóch dniach dostałam odpowiedź: „Słowo które mi napisałaś ma dla mnie ogromne znaczenie. Dziękuję ci za nie. Bóg jest niesamowity.” Oczywiście fruwałam ze szczęścia i pół nocy nie spałam wielbiąc Boga.. :)
Miałam później jeszcze kilka podobnych sytuacji, kiedy Bóg skupiał moją uwagę na kimś, a potem pojawiało się we mnie słowo. Po jego przekazaniu (które wymagało ode mnie wiary, gdyż nie był to głos nie pozostawiający żadnych wątpliwości), miałam potwierdzenie, że było ono potrzebne w życiu tej osoby.
Uważam, że taki sposób przekazywania słowa jest genialny w swojej prostocie! :) Z jednej strony uwalniający dla osoby, która słowo przekazuje (zwłaszcza dla początkującej, którą jestem). Z drugiej, pytanie: „czy to ma dla Ciebie jakieś znaczenie” – pobudza osobę słuchającą do rozsądzenia słowa, do ustosunkowania się do niego… Oczywiście może się też zdarzyć, że w odruchu obronnym odpowie „nie”, ale i tak najważniejsze jest to, co dzieje się w sercu..
 
Od tamtej pory, choć daleko mi jeszcze do starania się usilnie by prorokować, nie mówię już Bogu „nie”, ale wołam: „Panie, chciałabym, żebyś przeze mnie mówił do innych. To jest takie fascynujące!”

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Świadectwo - słowo wiedzy

Pod koniec kwietnia, na spotkaniu Kościoła Ulicznego, podeszłam do kobiety, która zatrzymała się przy Namiocie Uzdrowienia. Zapytałam czy chciałaby aby pomodlić się o coś. Powiedziała, że tak, o jej synka, który ma wadę serca. Przed modlitwą zaczęłam z nią rozmawiać. Opowiedziałam jej krótkie świadectwo o tym, jak Pan Bóg wyprowadził mojego syna z choroby. Później zapytałam o jej kontakty z Bogiem i w rozmowie przedstawiłam Jej prawdy Ewangelii. Pomodliłyśmy się wspólnie najpierw o nią (oddała życia Jezusowi), potem o uzdrowienie Jej synka i poprosiła jeszcze o modlitwę o swoją 12-letnią córkę, która się bardzo źle zachowuje, buntuje się itp. Na koniec wymieniłyśmy się numerami telefonów.

Mniej więcej po dwóch tygodniach Pan Bóg zaczął mi o niej przypominać. W czasie modlitw kilkakrotnie przypominała mi się jej twarz. Postanowiłam się więc do niej odezwać. Wysłałam sms-a, ona zadzwoniła do mnie i okazało się, że była zrozpaczona gdyż niewiele się zmieniło. Rozmowa jakośsię nie kleiła, ale starałam się dodaćJej otuchy. Modliłam się nadal o nią i dodatkowo poprosiłam o modlitwę kilka osób. Poczułam, że jest w Jej życiu jakieś zło, które hamuje działanie Boga. Nie miałam pojęcia co to może być i modliłam się aby Bóg to wyprowadził naświatło, aby objawił… W pewnym momencie usłyszałam wewnętrzny głos „wróżbiarstwo i tarot” i poczułam przekonanie od Boga, że to właśnie jest powodem.

Zastanawiałam się co powinnam zrobić z tą informacją. Wydawało mi się, że gdy zadzwonię do niej i bezpośrednio zapytam czy zajmuje/zajmowała się wróżbiarstwem i tarotem to może to zostać źle przez nią odebrane. Pomyślałam, ze może ona zadzwoni do mnie znowu, to wtedy zapytam. I tak odłożyłam na trochę tą sprawę. Po kilku dniach pomyślałam, że to był błąd, że trzeba było od razu zadzwonić. Nie po to otrzymałam objawienie, żeby zatrzymać je dla siebie.
Odezwałam się więc ponownie do tej kobiety i choć miałam myśli, że być może uzna mnie za wariatkę, zapytałam:
- Czy zajmujesz lub zajmowałaśsię kiedyś wróżbiarstwem i tarotem?
- A to widać??? – zapytała zdumiona, po czym potwierdziła, że jest w to zaangażowana.
Opowiedziałam jej, że tego nie widać, ale że Pan Bóg dał mi taką myśl, co świadczy o tym, że chce działać w Jej życiu i chce ją od tego uwolnić. Opowiedziałam jej co Boże Słowo mówi na temat wróżb, pomodliłyśmy się wspólnie przez telefon i podjęła decyzję, że skończy z tym i pozbędzie się wszystkich rzeczy z domu. Wspomniała też, że miała wcześniej takie myśli, że wróżbiarstwo jest złe, czyli Duch Święty przekonywał ją o grzechu.
Dodała, że po naszej modlitwie zauważyła pozytywną zmianę w zachowaniu córki („aż zastanawiałam się czy coś się jej stało”). Chwała Bogu!

Mam nadzieję, że okaże Bogu posłuszeństwo i zobaczy przełom w swoim życiu. Modlę się o to i dziękuję Bogu,że pomimo mojej opieszałości pozwolił mi na przekazanie tego słowa.

Uniżenie, prostowanie ścieżki

Stara natura nie śpi... dlatego dostałam od Boga kilka konkretnych wskazówek, którymi chcę się kierować:

Prz 4,23 Czujniej niż wszystkiego innego strzeż swego serca, bo z niego tryska źródło życia!

J 5,41 Nie przyjmuję chwały od ludzi

J 8,50 Ja zaś nie szukam własnej chwały.

Flp 2,3 I nie czyńcie nic z kłótliwości ani przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie.

J 15,4 trwajcie we mnie, a Ja w was. Jak latorośl sama z siebie nie może wydawać owocu, jeśli nie trwa w krzewie winnym, tak i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie.

Kol 3,12-13 Przeto przyobleczcie się jako wybrani Boży, święci i umiłowani, w serdeczne współczucie, w dobroć, pokorę, łagodność i cierpliwość, znosząc jedni drugich i przebaczając sobie nawzajem, jeśli kto ma powód do skargi przeciw komu: Jak Chrystus odpuścił wam, tak i wy.

Łk 17,10 Tak i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, mówcie: Sługami nieużytecznymi jesteśmy, bo co winniśmy byli uczynić, uczyniliśmy.

Podobnie jak robił to w życiu Dawida, Pan może działać przeze mnie nie ze względu na mnie, ale ze względu na innych ludzi:
 
2 SM 5,12 I poznał Dawid, że to Pan ustanowił go królem nad Izraelem i wyniósł wysoko jego królestwo ze względu na swój lud izraelski.

1 Krn 14,2 I poznał Dawid, że Pan potwierdził go jako króla nad Izraelem, gdyż wyniesiona została wysoko jego władza królewska ze względu na jego lud izraelski.

Strzeż się postawy faryzeusza:

Łk 18,9-14 Powiedział też do niektórych, co ufali sobie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. Natomiast celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: Boże, miej litość dla mnie, grzesznika. Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.
 
INNE

Jeśli masz objawienie -> działaj, nie czekaj aż pojawią się wątpliwości (wtedy będzie trudniej)

Bądź otwarta na zmianę planów

Przyznałam się do marzeń

Miałam w swoim życiu z Bogiem takie sytuacje, kiedy bardzo czegoś pragnęłam, ale obawiałam się zrobić krok ze swojej strony, ponieważ bałam się, ze nie zostanę przyjęta do czegoś albo, że może to są pragnienia ze mnie, a nie jest to wolą Boga i uważałam, ze jeśli to jest od Boga, to Bóg powinien pokazać to komuś jeszcze i powinnam dostać jakąś propozycję zamiast o coś zabiegać.
 
Z perspektywy czasu uważam, że jednak powinnam w każdej takiej sytuacji zrobić krok ze swojej strony. Choćby po to, żeby nie mieć sobie później do zarzucenia, że nawet nie spróbowałam i nie wiadomo co mnie ominęło..
O Kościele Ulicznym działającym zarówno w Warszawie jak i w Kanadzie (Artur Pawłowski) usłyszałam kilka miesięcy wcześniej. Uznałam wtedy, że są to bardzo wartościowe działania, ale nie widziałam w nich siebie.

Jakiś czas później, dowiedziałam się od mojej koleżanki Gosi (wtedy nasza znajomość była,  głównie internetowa, z dużą przerwą w kontaktach) o funkcjonujacym w ramach Kościoła Ulicznego - Namiocie Uzdrowienia - miejscu, w którym chrześcijanie modlą się o zainteresowanych tym przechodniów (nie tylko o uzdrowienie, ale o róznego typu problemy i często o przyjęcie Jezusa!) poczułam, że bardzo pragnę właśnie tam być i w ten sposób służyć!
Tym razem wiedziałam, że nie będę czekać na propozycje, ale napisałam moje świadectwo, dotyczące głównie poszukiwań w temacie uzdrowienia i odważnie zadałam pytanie:
"Czy mogłabym się do Was przyłączyć?"
Gdy otrzymałam pozytywną odpowiedź, moja radość się przelewała...

Decyzje i uzdrowienie

Doświadczenie związane z leczeniem mojego syna było punktem, który zaczął nowy rozdział w moim życiu, było moim poznaniem Boga, który nie zawiódł w najtrudniejszym momencie.

Jednak po wielkiej radości i euforii pojawiło się we mnie uczucie zmęczenia, wyczerpania. Zamiast szukać nowych sił w Bogu (wiedziałam przecież, że Bóg "zmęczonemu daje siłę, a bezsilnemu moc w obfitości" - Iz 40,29) zaczęłam słuchać myśli, że to jest normalne, że po takich przeżyciach mam prawo się tak czuć, że muszę przez to przejść. I tak z jednej strony miałam radość, z drugiej wielkie zmęczenie. Z czasem to zmęczenie zaczęło brać górę. Przestałam czytać regularnie Biblię i przestałam się modlić (bo 5 min przed snem trudno nazwać modlitwą).
Wkrótce też wpadłam w dół. Czułam się dotykana przez Boga na nabożeństwie, ale w tygodniu to wszystko stygło.. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie chcę aby moje życie tak wyglądało.. nie chcę, żeby to, co mam do powiedzenia o działaniu Boga w moim życiu brzmiało: dwa lata temu Pan Bóg uzdrowił mojego syna, pięć lat temu…, dziesięć lat temu… Zaczęłam się zastanawiać co się stało , że wtedy doświadczałam Boga a teraz już nie doświadczam..

Zrozumiałam, że przyczyną był mój sposób życia. Nie szukałam Go i dlatego nie doświadczałam. Bo przelotnych myśli o Bogu w ciągu dnia czy 5 minutowej modlitwy przed snem nie można nazwać szukaniem Boga. Doszłam do wniosku, że moja sytuacja nie wymaga tego, żeby Bóg mnie dotknął i sprawił, że znajdę czas i będzie mi sięchciało. Dopiero co byłam przez Boga dotykana. Moja sytuacja wymagała podjęcia właściwych decyzji i wprowadzenia zmian. Decyzji, że będę go szukać,chcę go znaleźć, chcę widzieć Jego prowadzenie, jestem gotowa uporządkować swoje życie, wyrzucić z niego śmieci – czyli to co mnie od Niego oddala i zabiera mój czas. Że będę czytać Jego Słowo, będę się modlić i będę posłuszna..
Wielokrotnie na różne sposoby Bóg pokazywał mi, że pomimo wielu zajęć mogę mieć na to wszystko czas. Kiedyś na kazaniu usłyszałam, że „mamy czas na to, na co chcemy”. I to jest prawda. Tylko, że często czas, który mogłam przeznaczyć dla Boga przeznaczałam na rzeczy, do których, jak uważałam, miałam prawo – na odpoczynek, hobby.

W tym samym czasie (o czym wspominałam już wcześniej, ale trudno się nie powtarzać, gdyż wydarzenia nakładają się na siebie), rozpoczęliśmy spotkania grupy domowej, na której zaczęliśmy studiować Dzieje Apostolskie . Jest to bardzo inspirująca lektura :) Przypomniałam sobie, że kiedyś marzyłam o tym by być prowadzoną i używaną przez Ducha Świętego. Marzenia te odżyły.


Podjęłam praktyczne decyzje, np. że będę modlić się w trakcie dojazdów do i z pracy, że będę czytać Słowo, nie chaotycznie, ale będę szukać Bożego prowadzenia w tym. Zmiana przyszła bardzo szybko. W pewnym momencie zauważyłam, że nie muszę wyznaczać sobie czasu na modlitwę.. że modlę się niejako automatycznie wsiadając do samochodu, a potem przenosi się to na resztę dnia.. Potem zaczęłam modlić się od razu po przebudzeniu...
Wypełniło się słowo: „Obudź się,który śpisz, I powstań z martwych, A zajaśnieje ci Chrystus” Ef 5,14 oraz „… [Bóg] nagradza tych, którzy go szukają.” Hbr 11,6
Mniej więcej w tym czasie, kiedy rozpoczęły się spotkania w grupie, zaczęłam częściej chorować. To były infekcje, które mój synl przynosił z przedszkola, tylko że ja przechodziłam je znacznie gorzej. Pewnego razu zaczęłam ciągle kaszleć, tak aż czułam ból w klatce piersiowej. Trafiłam do pulmonologa, który stwierdził, że mam astmę i że już na stałe będę musiała brać leki. Zaczęliśmy od dawki 2 x dziennie po 3 wdechy, jego zdaniem mieliśmy zejść do 1x1 wdech i to miała być już moja stała dawka. Słuchałam go z niedowierzaniem, gdyż owszem miałam problemy z oskrzelami, ale one były tylko okresowe..
Od 12 lat miałam zdiagnozowaną alergię, pojawiło się określenie nadreaktywność oskrzeli, od 9 lat się odczulałam. Następowała poprawa, ale po ciąży zaczęło postępować pogorszenie. Również musiałam z tego powodu stale brać leki.. Moim marzeniem było to, żebym nie musiała brać żadnych leków.

I kiedy tak studiowaliśmy Dzieje Apostolskie, pomyślałam, że nie chcę aby moje doświadczenia z Bogiem, z wszechmogącym Bogiem, który mówi o sobie Ja Pan, Twój lekarz sprowadzały się do tego i kończyły na tym, że będę mu dziękować za wspaniałych lekarzy, których stawia na mojej drodze.. Pomyślałam, że chcę doświadczyć czegoś więcej.
Zaczęłam szukać tego co mówią osoby, których Bóg używa w uzdrawianiu, zaczęłam się modlić, zaczęłam też przeciwstawiać się diabłu.
Po którejś z takich modlitw, przed snem miałam wizję.. widziałam siebie jak leżę i trzymają mnie wielkie czarne łapy. Walczyłam Bożym słowem (Flp 2,9 i Kol 2,15) i zostałam uwolniona. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że nie mogę poddawać się tym chorobom, tylko mam szukać uzdrowienia u Boga.
Kiedy mój stan się stabilizował próbowałam zmniejszać dawki leku lub go odstawiać, ponieważ nie mogłam zaakceptować tego, że mam brać te leki na stałe. Jednak dolegliwości natychmiast powracały, więc i ja wracałam do leków.
Aż wreszcie nastąpił pewien przełom. Usłyszałam świadectwo, które zbudowało moją wiarę i poczułam się dotknięta przez Boga.
Zdaję sobie sprawę, że to co teraz napiszę może być dla kogoś kontrowersyjne. Nikogo nie zachęcam do naśladowania mnie, ale zachęcam do przylgnięcia do Boga i szukania u Niego uzdrowienia.
Pojawiła się myśl by odstawić leki. Trochę czułam się wtedy jak Piotr (tak sobie wyobrażam), który zarzucał bezskutecznie sieci i do którego Jezus powiedział, żeby zarzucił sieci jeszcze raz. Ale pomyślałam, że zrobię to. Objawy pojawiały się, a po modlitwie znikały.. I tak trwało to jakiś czas. Ponieważ widziałam, że jest inaczej niż zwykle, że są chwile czy dni, kiedy tych objawów nie ma, dlatego walczyłam .. byłam bardzo zdesperowana. Po dwóch tygodniach Pan Bóg mi pokazał, że choroba cofnęła się o kilka lat. Byłam tak skupiona na tej walce i na tym by nie brać leków, że tego nie zauważyłam. To była dla mnie duża radość. Trwałam więc dalej przed Bogiem, bardziej już we wdzięczności. Po jakimś czasie znacząco zmalały objawy, przez które jeszcze brałam doraźnie leki. Ufam, że uzdrawianie mojego ciała nadal trwa i objawy, które jeszcze od czasu do czasu sie pojawiają w bardzo łgodnej postaci znikną zupełnie. 
Chwała Bogu, naszemu cudownemu Lekarzowi (Iz 53), który daje zwycięstwo!

Jeszcze rok temu wiosna i lato były dla mnie bardzo uciążliwe  i zamiast zachwycać się zapachami kwiatów mijałam kwitnące krzewy i drzewa "na wydechu".
Teraz, kiedy rosliny upiększają ziemię, chwaląc w te sposób Boga i ja dołączam się do tego, swobodnie oddychając i radując się... :)


Zmiana myślenia

Nienawidzę chorób, ponieważ sama jako dziecko chorowałam. Były to bardzo częste zapalenia oskrzeli, na które w tamtym czasie jedyne co stosowano, to antybiotyki. Dopiero później moja mama trafiła ze mną do pulmonologa i okazało się, że jest to astma oskrzelowa. Przeszłam kilkuletnie leczenie, łącznie z kilkakrotnym pobytem (po kilka miesięcy) w sanatorium. Choroba ustąpiła. Przez wiele lat cieszyłam się zdrowiem, jednak później uaktywniła się alergia, pojawiły się bóle migrenowe, skrzywił się kręgosłup … jeszcze kilka spraw mogłabym wymienić..

Także To, co widziałam w dziecięcym szpitalu, przebywając tam ze swoim synem, z jednej strony powaliło mnie, a z drugiej pogłębiło moją nienawiść do chorób.

Modliłam się prosząc Boga o uzdrowienie ze swoich dolegliwości i ponieważ ono nie następowało, po prostu w jakiś sposób „ogarnęłam” te choroby – miałam dobrze dobrane leki czy odpowiednie ćwiczenia od rehabilitanta i tak naprawdę mogłam „normalnie” funkcjonować.

O Leszku Korzenieckim usłyszałam kilka lat temu, dostałam Jego świadectwo nagrane na płycie CD. Głównym tematem było uwolnienie od okultyzmu. Po kilku latach byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że Leszek głosi o uzdrowieniu. Słuchałam Jego kazań i kiedy przeczytałam, że będzie w Warszawie wybrałam się na spotkanie z nim. W czasie jego głoszenia, najbardziej mnie uderzyło to, kiedy powiedział swoje świadectwo i użył słów „wiedziałem, ze Bóg chce mnie uzdrowić” – a ja pomyślałam sobie – ale skąd??? Jak można taką wiedzę zdobyć??? Modlili się za mnie z Izą, po podaniu im mojej długiej już listy dolegliwości.. Choć oni mieli wiarę oraz, jak myślałam, i ja miałam wiarę, uzdrowienie się wtedy nie dokonało… 
Wyszłam jednak stamtąd bez rozczarowania, z przekonaniem, że Bóg chce uzdrawiać i nie jest w tej kwestii tajemniczy i niedostępny. Zaczęłam swoje poszukiwania.   
Jakiś czas później Pan Bóg sam przekonał mnie o swojej dobroci… Bolał mnie lewy bark i choć stosowałam znane sobie sposoby – ćwiczenia, masaż, leki przeciwbólowe ból mijał na krótką chwilę, a potem wracał z większą siłą.. Kiedy robiłam jakąś zwykłą domową czynność usłyszałam w swoim duchu „Bóg jest tak dobry, ze nawet nie jesteś sobie tego w stanie wyobrazić”. Poszłam za tą myślą, zaczęłam przypominać sobie dobroć Boga, której do tej pory doświadczyłam, a później myślałam o tym, ze On jest jeszcze bardziej dobry.. W modlitwie próbowałam wykroczyć poza granice swojej wyobraźni… i tak trwając przed Bogiem poprosiłam o uzdrowienie barku. Wtedy nic się nie wydarzyło, ale rano obudziłam się zupełnie bez bólu i w pełni sprawna! Co trwa do dziś :)

Po jakimś czasie w moim zborze powstała nowa grupa domowa, do której się przyłączyłam i  na której zaczęliśmy studiować Dzieje Apostolskie. Wtedy też przypomniałam sobie, że jako młoda wierząca bardzo pragnęłam, żeby Bóg używał mnie w uzdrowieniach. Modliłam się, zabiegałam o to.. Jedna osoba, co do której czułam się prowadzona w modlitwie, została uzdrowiona. Jednak byłam młoda, trochę narwana, chciałam, żeby to wszystko działo się szybciej.. Nie pamiętam już okoliczności, ale po prostu nie widząc rezultatów przestałam się modlić.
Jednak gdy czytaliśmy Dzieje Apostolskie to pragnienie wróciło.

Nadal śledziłam stronę Leszka i słuchałam Jego kazań. Szukałam i słuchałam także nauczań innych osób używanych przez Boga w uzdrawianiu. Było to pasjonujące i zmieniło moje myślenie.. Uznałam, że nie moje doświadczenia (lub ich brak) mówią o tym jaki jest Bóg, ale Słowo Boże o tym mówi.
Zaczęłam modlić się o swoje pozostałe dolegliwości i... doświadczyłam uzdrowienia z bólu drugiego barku… - było to po modlitwie. Modliłam się w czasie nabożeństwa. Wróciłam do domu i w pewnym momencie, kiedy się pochyliłam poczułam mocne naciągnięcie ścięgien i mięśni w szyi i usłyszałam trzask. Od tamtej chwili ból sukcesywnie malał aż zniknął.

Chwała Bogu! Czułam się zachęcona do kolejnych kroków wiary...

niedziela, 1 czerwca 2014

Jego dobroci nigdy nie zapominaj

O takich rzeczach chciałoby się zapomnieć. Jak najszybciej! Marzyłam o tym, żeby wrócić do tego co było wcześniej  – do normalności. Do tego co było tak cudownie zwyczajne, może czasem nawet rutynowe i nudne… Jednak kiedy w taką rutynę wkracza rak – powrót do niej staje się stanem wymarzonym…  A jeżeli jeszcze ten rak dotyczy dziecka, twojego dziecka?
Jednak niespełna rok od zakończenia leczenia wiem, że chcę powrócić do tych wydarzeń, żeby je zapisać. Nie wyrzucić z siebie, ale… ocalić od zapomnienia. Właściwie to mam je zapisane – jako listy do przyjaciół czy bieżące relacje dla znajomych. Po zebraniu ich i chronologicznym uporządkowaniu doszłam jednak do wniosku, że jest tam dużo nieistotnych szczegółów, a to co istotne trochę tymi szczegółami zostało zasypane. Oto historia mojego syna:
Na bilansie dwulatka, pomimo że nie jest to standardowe działanie oraz nie było ku temu powodów, syn dostał skierowanie na USG brzucha. Miesiąc później, bo tyle musieliśmy czekać na wolny termin w godzinach popołudniowo – wieczornych, zrobiliśmy to badanie. Traktowaliśmy je jako kolejne, którego wyniki będą dobre, po którym schowa się zdjęcia i opis do koperty i zapomni.. Nawet wydawało mi się, że to może być strata czasu, nie chciało mi się tam jechać, ponieważ nie było niepokojących objawów.
W  trakcie badania USG okazało się, że pomiędzy wątrobą z trzustką znajduje się guzek. Lekarka, która wykonywała to usg pracowała jednocześnie w szpitalu dziecięcym i zaproponowała nam powtórzenie tego badania właśnie tam (bez skierowania, z pominięciem wszelkich procedur), ponieważ w szpitalu był lepszy sprzęt, a poza tym chciała od razu skonsultować to jeszcze z innym lekarzem.
USG w szpitalu potwierdziło obecność guza. Zaproponowano nam rozpoczęcie diagnostyki. Wtedy też wszelkie formalności dot. zrobionego już badania zostały dopełnione. Lekarze nie działali wbrew procedurom, ale wyraźnie było widać ich przychylność.
Diagnostyka prowadzona była w kierunku rozpoznania charakteru tego guza – łagodny czy złośliwy. Zostaliśmy przyjęci z podejrzeniem nowotworu „neuroblastoma”. Pierwszy raz usłyszałam tą nazwę, usłyszałam, że jest to bardzo rzadki nowotwór i że pewnie u syna będzie to łagodna zmiana. Wszystkie przeprowadzone badania na to wskazywały, poza tym nigdzie indziej w jego ciele nie było żadnych innych zmian. Jednak nasza pani onkolog stwierdziła, że pomimo iż wygląda to na łagodną zmianę, trzeba ją usunąć.
Czekaliśmy około miesiąca na wyznaczenie terminu operacji. To nie jest długo, ale nam czas się dłużył, bo byliśmy odsyłani z tygodnia na tydzień… Nie mieliśmy świadomości co dokładnie się działo. Otrzymywaliśmy informacje, że to będzie trudna operacja ze względu na położenie guza i dlatego wykona ją profesor, który przebywa na urlopie…  że profesor wrócił z urlopu, ale jeszcze nie podjął decyzji…. Że przypadek syna będzie jeszcze omawiany… W tym czasie też poprosiłam w kościele, do którego chodzę, o modlitwę o uzdrowienie. Wierzyłam w to, że Bóg może go uzdrowić, dotknąć i sprawić, że guzek zniknie, a operacja nie będzie potrzebna.
W końcu ustalono termin naszej wizyty u profesora. Na dzień lub dwa wcześniej otrzymaliśmy telefon ze szpitala, że mamy u profesora pojawić się natychmiast. Poddawaliśmy się temu wszystkiemu z nadzieją, że przed operacją zostanie powtórzone usg i okaże się że nie ma już czego operować,  trochę przerażeni, że jeśli nie to nasze małe dziecko będzie miało operację oraz nieustannie się pocieszając, że jest to łagodna zmiana.
W końcu zostaliśmy przyjęci do szpitala na operację. Badanie usg nie zostało powtórzone. Profesor przedstawił nam innego chirurga, który miał przeprowadzić operację. Poczułam się negatywnie zaskoczona tą informacją, przecież to miała być trudna operacja.. ale wtedy zstąpił na mnie ponadnaturalny pokój i poczułam pewność, że wszystko jest w rękach Boga i jest tak jak być powinno. Operacja trwała około 5 godzin, które spędziliśmy przed blokiem operacyjnym. Pokój mnie nie opuszczał… zdumiewające było to, że czułam nawet radość. Radość nie z tego powodu, że mój syn jest operowany, ale dlatego, że Pan Bóg jest dobry i ma to wszystko w  swoich rękach. Śpiewałam z pełnym przekonaniem  w swoim duchu:
„Bo jesteś dobry,dla mnie zawsze Twoja łaska wiecznie trwa,
bo jesteś dobry,dla mnie zawsze Twoja łaska na wieki trwa”
W czasie trwania operacji dowiedzieliśmy się, że biorą w niej udział chirurdzy ze Stanów Zjednoczonych, którzy prowadzili w Polsce szkolenia i … tak jakby „przy okazji” wzięli udział w kilku trudnych operacjach.. Nie przyszłoby nam do głowy, że coś takiego mogłoby się zdarzyć…
Operacja zakończyła się dobrze, syn szybko dochodził do siebie i czekaliśmy na wyniki badania histopatologicznego wyciętego guza. Dopiero później dowiedziałam się, że to była bardzo trudna operacja i istniało ryzyko, że syn jej nie przeżyje. Czekaliśmy tak długo na wyznaczenie terminu, ponieważ chirurdzy nie chcieli się jej podjąć. Dzięki Bogu nasza pani onkolog była nieugięta w tej kwestii.
Zanim zostałam oficjalnie poinformowana o diagnozie, delikatnie przygotował mnie na nią chirurg, który prowadził operację. Powiedział, ze zarówno w guzie jak i w węzłach chłonnych znaleziono niepokojące zmiany, w związku z tym na pewno będzie czekać nas jeszcze leczenie onkologiczne.. Usłyszałam też w trakcie obchodu lekarzy, prowadzonego w języku angielskim z powodu zagranicznych gości, że jednak padło słowo „neuroblastoma”. Czekałam jednak na oficjalną informację. Kiedy ją usłyszałam nie było tak źle, ale gdy zapytałam o leczenie i została mi przedstawiona pełna wersja (tzn. co może być zastosowane, ponieważ w czasie tej rozmowy nie było jeszcze wyników innych badań, które miały wpływ na wybór terapii) to łzy zaczęły mi płynąć i bezgłośnie spadać jedna za drugą… Czułam się przygnieciona tym, przez co być może będzie musiało przejść moje dziecko. Płakałam.. mam wrażenie, że trwało to kilka godzin.. Płakałam pakując się, przenosząc się na oddział onkologii, rozpakowując rzeczy w nowej sali, idąc z synem na wagę. Płakałam i nie byłam w stanie odpowiedzieć na pytanie innej kobiety z sali „ile lat ma pani synek”. Płakałam i płakałam…    
W końcu ta kobieta zaproponowała mi herbatę i jakoś powoli się uspokoiłam. Opowiedziałam jej naszą historię, a ona opowiadając mi swoją, dała mi pocieszenie, nadzieję i zapał do walki… Dziękuję Bogu, że postawił ją na mojej drodze..
Ostatecznie po wszystkich badaniach, których wyniki mówiły o tym, że w ciele syna nie ma już żadnych komórek nowotworowych, po konsultacjach, zdecydowano o 4 sesjach chemioterapii (co 3 tygodnie). Po dwóch sesjach miały zostać powtórzone badania i wtedy miała zapaść decyzja o tym czy kolejne dwie to będzie ta sama chemia czy cięższa.
Z czym w tamtym czasie kojarzyła mi się chemioterapia? Z wymiotami, łysą głową, wyczerpaniem organizmu… Dowiedziałam się, że ważniejsze od tymczasowej utraty włosów są parametry krwi. Że one w czasie chemioterapii często spadają i konieczne jest przetaczanie, że kiedy są bardzo złe, walkę można przegrać..
Pragnieniem mojego serca było to, żeby Pan Bóg ochronił go przed tymi naprawdę istotnymi negatywnymi skutkami chemioterapii. Modliłam się o to całym sercem, modlił się też cały zbór… Było to jakby trochę szalone, gdyż dla lekarzy było to normalne, ze parametry krwi spadną, oni tego oczekiwali… Tymczasem Pan Bóg ich zaskoczył. Owszem, dało się zauważyć ten negatywny wpływ chemioterapii, ale był on minimalny.. Często mogliśmy słyszeć od lekarzy: „byłam zaskoczona”, „nie mogłam uwierzyć”. To były wspaniałe chwile, wdzięczność do Boga przepełniała mnie wtedy i przepełnia dzisiaj.
Każda sesja chemioterapii to były 3 dni podawania chemii. W szpitalu byliśmy po 5 dni.  Pomimo, że Pan Bóg chronił syna i go wzmacniał, to był trudny czas.. Warunki w szpitalu były ciężkie –przepełnione sale, wysoka temperatura z powodu braku regulatorów na kaloryferach, nieustanny gwar, hałas, czasem jeszcze wzmacniany grającym telewizorem.
W tym wszystkim synek, często śpiewał dla Boga – w trakcie podawania chemii, kiedy leżał osłabiony albo tuż po zakończeniu, kiedy natychmiast nabierał sił - ożywał.
„Błogosław duszo moja Pana
Jego grodzi nigdy nie zagrodzi nam” – to była jego wersja piosenki tgd
„Jesteś dobry, jesteś dobry, Twoja łaska się nie kończy”

Widziałam, że On się raduje w Panu…  Tak jak początkowe działanie Pana Boga pomogło mi, uwierzyć w to, że syn wyzdrowieje, tak ten obraz mojego 2 i pół letniego dziecka śpiewającego dla Boga i cieszącego się Jego dotknięciem pozwala mi wierzyć, że uzdrowienie dokonało się na zawsze. Synek jest wolny. Mogę w pokoju jeździć na wizyty kontrolne, zgodnie z zaleceniami lekarzy, i mogę dziękować Bogu za to, że jest zdrowy.

Wielkie są dzieła Pana, godne badania przez wszystkich, którzy je kochają. Dzieło jego jest okazałe i wspaniałe, a sprawiedliwość jego trwa na wieki. Ps. 111,2-3
Oddajcie uwielbienie Bogu naszemu. On jest skałą! Doskonałe jest dzieło jego, gdyż wszystkie drogi jego są prawe, jest Bogiem wiernym, bez fałszu, sprawiedliwy On i prawy. (Ks. Powt. Prawa 32:3b-4)

p.s. po prawie dwóch latach od usłyszenia o guzku przeczytałam książkę "Pocałunki od DOBREGO BOGA" Paula Manwaringa. Poruszyła mnie ona do głębi, ponieważ znalazłam w niej odpowiedzi na wiele pytań, które krążyły w mojej głowie... Polecam ją każdemu, kto odbywa bądź odbył podróż ku uzdrowieniu z raka, wspiera/ł kogoś innego, a także tym wszystkim, którzy takich doświadczeń nie mają..

Drugi początek

Miałam swój czas powrotu do Boga. Był to długi proces, którego nie będę tu szczegółowo opisywać. Mój uścisk z Bogiem opisałam wtedy tak:

Stwarzasz mnie nową,
budzisz ze snu.
Oddech wstrzymuję,
klękam przed Tobą,
kolejny Twojej miłości cud.

Śmierć Jezu Twoja,
krew Twoja święta,
szata bielą lśni...
W Ojca ramionach
odnalazłam się dziś.

Pierwszy początek

Ewangelię usłyszałam , gdy miałam niecałe 18 lat, na dworcu kolejowym w miejscowości, w której znalazłam się w dośc nietypowych okolicznościach.

Oddałam tam swoje życie Jezusowi i od tamtej pory On zaczął mnie prowadzić. Minęło wiele lat, wiele się wydarzyło, także to, że w pewnym momencie wzięłam życie ponownie w swoje ręce i przez kilka lat byłam córką marnotrawną, niestety...

Ale Pan Bóg i na to ma swoje sposoby...

Łk 15,11-24